Scenariusz:
Larry Hama.
Rysunki:
Adam Kubert i
Fabio Laguna.
Zacznę od tego, co pierwsze rzuca się w oczy, a więc od okładki. W zamyśle niezwykle prosta, a jednak wywiera niesamowite wrażenie. Skąpani jedynie w czerwieni i czerni, Wolverine i Deadpool w pojedynku niczym starożytni gladiatorzy. Bywa, że okładki stanowią ważny element przy podjęciu decyzji o sięgnięciu po komiks, dokładnie tak jest w tym przypadku.
Wolverine przypadkiem wpada na Deadpoola, gdyż okazuje się, że poszukują tej samej osoby, Garrisona Kane'a. Jako, że mają co do niego zupełnie odmienne zamiary, mutanci od razu przystępują do walki. Wydawać by się mogło, że w Wolverine'owej serii to Logan teoretycznie powinien mieć przewagę, ale ramy czasowe jakie zostają przybliżone czytelnikowi ukazują, że tym razem tak nie będzie. Okazuje się, że te wydarzenia dzieją się niedługo po tym jak Magneto wyrwał z ciała rosomaka adamantium, przez co najpopularniejszy mutant Marvela nie jest jeszcze w pełni sił. Z kolei Poolowi jeszcze daleko do tego by choć uważać go za herosa i Wade w żaden sposób się z tym nie kryje, że robi wszystko to, co mu się podoba. Wilson wykorzystuje niedyspozycję rywala i go pokonuje. Wolverine gdy tylko dochodzi do siebie, rusza w pościg za Najemnikiem, którego musi powstrzymać przed wyrządzeniem krzywdy nie tylko Kane'owi ale także Vanessie Carlysle bardziej znanej jako Copycat, z którą w przyszłości będzie łączyć Wade'a ciekawa relacja.
Deadpool otrzymuje w komiksie doprawdy sporo miejsca jak na gościnny występ. Po pierwszym pojedynku z Loganem, gdy rosomak regeneruje siły, jesteśmy świadkami jak Wilson odnajduje Kane'a i Vanessę. Najemnik bezceremonialnie z nimi walczy nie bacząc na nic. Dopiero powrót Wolverine'a studzi jego zapał i widząc, że nie ma szans wszystkich pokonać bez elementu zaskoczenia, ucieka.
Rysunki Adama Kuberta po dziś dzień stanowią nie lada gratkę przy lekturze. Niezwykle dynamiczne, przemyślane, zawsze widać dokładnie co się dzieje na poszczególnych planszach. Zwłaszcza trzy rozkładówki prezentują się imponująco. Szkoda, że nie wykonał on komiksu w całości, bo jednak zastępujący go pod koniec numeru Fabio Laguna to nie ta sama półka co Kubert. Co klasa, to klasa.
Cover stanowił świetną zapowiedź niezłego w ostetecznym rozrachunku komiksu. Należy jednak przy lekturze pamiętać, że Deadpool w tamtym czasie był jeszcze łotrem z krwi i kości. Samo zakończenie także mogłoby być ciekawsze, ale z drugiej strony nie ma tutaj nic, na co możnaby narzekać.