środa, 3 lutego 2016

X-Men Origins: Wolverine - recenzja filmu

Rok premiery: 2009.
Scenariusz: David Benioff i Skip Woods.
Reżyseria: Gavin Hood.
Producenci: Lauren Shuler Donner, Ralph Winter, Hugh Jackman i John Palermo.
Muzyka: Harry Gregson-Williams.
Obsada:
Hugh Jackman -- James Howlett / Logan / Wolverine
Liev Schreiber -- Victor Creed / Sabretooth
Danny Huston -- William Stryker
Lynn Collins -- Kayla Silver Fox
Ryan Reynolds -- Wade Wilson
Taylor Kitsch -- Remy LeBeau / Gambit
Daniel Henney -- David North / Agent Zero
Will.i.am -- John Wraith / Kestrel
Dominic Monaghan -- Chris Bradley / Bolt
Scott Adkins -- Weapon XI "Deadpool"
Kevin Durand -- Frederick Dukes / Blob

Jak tytuł wskazuje, otrzymujemy tutaj przedstawienie początków filmowego Wolverine'a. W produkcji pojawiła się także cała plejada innych bardziej i mniej znanych postaci zaczerpniętych z komiksów Domu Pomysłów. Wśród nich znalazło się miejsce dla Wade'a Wilsona, który w trakcie filmu przemieniony zostaje w "Deadpoola" (co ciekawe postać Najemnika odgrywało dwóch aktorów, Wilsona grał Ryan Reynolds, a "Deadpoola" Scott Adkins). W poniższych akapitach wyjaśnię dlaczego taką wersję Najemnika piszę w cudzysłowiu. 


Losy Jamesa i Victora według wersji tego filmu były splecione ze sobą od najmłodszych lat. Gdy w wyniku pierwszej manifestacji zdolności Jamesa dochodzi do tragedii, uciekają z domu. Mijają kolejne lata, które obserwujemy z perspektywy świetnie przemyślanych napisów początkowych przedstawiających wybrane wydarzenia z życia braci. Nie jest to rewolucyjny zabieg narracyjny, ale zgrabnie pozwala on wspomnieć wybrane, niekoniecznie najważniejsze, wydarzenia z historii tych postaci. James zauważa u Victora stopniową eskalację okrucieństwa, ale dopiero w czasach bardziej współczesnych czara goryczy się przelewa. Główny bohater opuszcza dotychczasowych towarzyszy broni i osiedla się w spokojnych, kanadyjskich ostępach. Przez pewien czas wydaje mu się, że odnalazł spokój i szczęście, ale przeszłość daje o sobie znać i zmusza go do powrotu na ścieżkę wojownika.

Hugh Jackman jest głównym atutem filmu. Ten australijski aktor stanowi tak doskonałe ucieleśnienie filmowej wersji jednego z najpopularniejszych mutantów komiksowego universum Marvela, że trudno obecnie wyobrazić sobie kogoś innego w tej roli. Zarówno chodzi o aparycję jak i umiejętności aktorskie, których Jackman udowodnił, że mu nie brakuje. Poziom mutanckich filmów bywa różny, w tym solowych przygód Logana, ale na Hugha zawsze można liczyć. Nie inaczej jest w "Genezie". W czasie niecałych dwóch godzin aktor ma szansę pokazać się w różnych ujęciach, od lekko komediowych aż do gorejącej furii jaką prezentuje wynurzając się z basenu tuż po wszczepieniu mu adamantium. Hugh Jackman nie gra, on jest Wolverinem. 

Jednak nie tylko główny bohater stanowi o pozytywach filmu. Liev Schreiber jako Victor Creed dobrze wywiązał się z powierzonego mu zadania. Jego postać jest niestety dość jednowymiarowa, ale mimo wszystko coraz mocniej zarysowujące się szaleństwo Sabretootha wypada przekonująco. I tylko w jednej chwili postawa Victora uległa zmianie. Gdy dochodzi do nieuchronnego pojedynku Logana i Weapon XI, dopiero pomoc ze strony Szablozębnego pozwala Wolverine'owi pokonać przeciwnika, a Logan kończy pojedynek obcinając głowę przeciwnikowi. Tutaj najbardziej brakuje umotywowania czynów Victora. Lynn Collins jako Silver Fox sprawuje diametralnie odmienną rolę w filmie niż Schreiber, ale podobnie jak jego, jej postać jest jednowymiarowa. Sprawia wrażenie niezwykle ciepłej osoby i pięknie prezentuje się na ekranie, ale nawet gdy scenariusz tego wymaga trudno u niej zauważyć różnicę w podejściu do roli. Najlepiej jednak z grona wspierającego Jackmana wypadł Danny Huston, który jako William Stryker miał trudniejsze zadanie niż Schreiber i Collins. Huston musiał balansować między rolą z jednej strony "dobrego wujka" a z drugiej twardego i nieustępliwego człowieka, który swoje postanowienia musi doprowadzić do końca. Jasno i wyraźnie wyjawia to, co go motywuje do działania, a metody mają dla niego drugorzędne znaczenie. 
W głównej mierze to los innej postaci, spoza wymienionych powyżej, najbardziej zaważył na mojej ocenie tego filmu. Wade Wilson jest gadatliwym, świetnie wyszkolonym najemnikiem, częścią specjalnej grupy mutantów dowodzonej przez Williama Strykera. Niestety nie jest wyjaśnione na jakiej podstawie Wade jest członkiem drużyny, gdyż w przypadku pozostałych postaci następuje demonstracja ich zdolności. W swojej popisowej scenie Wade, tylko przy użyciu dwóch mieczy, jest w stanie pokonać cały oddział ludzi uzbrojonych w karabiny maszynowe, ale ciężko tę akcję przypisać jakiejkolwiek zdolności. Kwitując tę akcję dowódca oznajmia Wilsonowi, że byłby doskonałym żołnierzem, gdyby tylko tyle nie gadał. Oprócz tego postać odgrywana przez Ryana Reynoldsa w pierwszej części filmu pełni rolę komediowego przerywnika. O ile postać Wade'a jest w miarę wierna pierwowzorowi, o tyle Deadpool straszliwie odbiega od kanonu. Oczywiście to Wade ulega przemianie, uzyskuje on też zdolność błyskawicznej samoregeneracji, ale też otrzymuje moce kilku innych mutantów, a z rąk jest w stanie wysunąć długie, pojedyncze ostrza przypominające miecze. Jego twarz jest oszpecona... i NIE MA ust. Wolverine kwituje to stwierdzeniem, że Stryker wreszcie znalazł sposób, aby Wade się nie odzywał. Przez chwilę ten żart może i wydawać się śmieszny, ale każdy kto miał choćby minimalną styczność z komiksowym pierwowzorem Poola wie, że odbierając tę możliwość niemal kastruje się tę postać. Merc with a Mouth, Pyskaty / Wygadany Najemnik, jak można z premedytacją pozbawić postać jednej z jego najważniejszych cech? Czy scenarzyści byli przy zdrowych zmysłach pisząc coś takiego, bo mam poważne wątpliwości. Przecież można było użyć innej postaci dysponującej błyskawiczną regeneracją, a jest ich kilka, i wypadło by to lepiej a tak wprawiono w furię wszystkich fanów Deadpoola. 

"Deadpool"/Weapon XI w takiej wersji to największy, ale nie jedyny grzech filmu. Według tego co pokazano, Stryker sterował nim za pomocą komend wpisywanych za pomocą... klawiatury. Co za durny pomysł, walka trwa ale żeby się bronić lub atakować trzeba wpisać odpowiednie słowo. A co jeśli wystąpi literówka? Jest jeszcze jeden kwiatek. Zresetowanie pamięci Wolverine'a za pomocą kul z adamantium. Kompletnie nie rozumiem jak to miałoby działać. Po postrzale uszkodzone sektory mózgu Logana odpowiedzialne za pamięć powinny zregenerować się w krótki czasie i mutant powinien wszystko pamiętać. A jako że jest to prequel x-uniwersum to wiemy, że Wolverine zacznie odzyskiwać swoje wspomnienia w chronologicznie później następujących wydarzeniach przedstawionych w X-MEN z 2000 roku. 
Na tym moje uwagi nadal się nie kończą. Użycie CGI w kilku miejscach pozostawia wiele do życzenia. Scena w łazience na ranczo, kiedy Logan sprawdza jak ostre są jego nędznie wygenerowane komputerowo pazury. Szatkowanie schodów pożarowych pod uciekającym Gambitem także wypada bardzo nienaturalnie, ale i tak wszystko przebija pojawienie się Charlesa Xaviera jako wybawcy młodych mutantów. Tutaj green screeny aż biją po oczach a sam profesor X wygląda jak zjawa i ja na pewno za nim bym nie poszedł, pomimo oferty pomocy. Odchodząc od efektów samych w sobie, także niektóre sceny akcji nie przypadły mi do gustu. Atak drużyny Strykera na bazę w Nigerii, walka Wolverine'a z Agentem Zero na farmie, pojedynek Logana z Gambitem, wszystkie te sceny w moim odczuciu były przesadzone nawet biorąc poprawkę na to, jak umownego uniwersum są częścią. Mocno zastanawiające jest też to, po co Gambit wtrącił się do pojedynku Logana i Victora. Skoro Remy czuł się zagrożony obecnością obu, czy nie lepiej byłoby się ukryć i pozwolić im się wzajemnie wykończyć? Chodziło chyba tylko o to, żeby Sabretooth zdołał uciec, bo był potrzebny w dalszej części filmu. 

Pierwsza połowa filmu wypada całkiem przekonywująco. Niestety zaraz po tym jak Wolverine po wszczepieniu adamantium ucieka Strykerowi i jego ludziom, film zaczyna się rozpadać jak domek z kart. Im bliżej końca tym pojawia się więcej rzeczy do których można i niekiedy trzeba się przyczepić. Do tego to, co zrobiono Deadpoolowi to tak jakby wbić nóż w plecy i go kilka razy przekręcić. Po bardzo słabym X-MEN 3: THE LAST STAND i teraz nieudanym X-MEN OGIRINS: WOLVERINE stało się jasne, że we filmowym uniwersum mutantów potrzebne jest nowe rozdanie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz