sobota, 13 lutego 2016

Deadpool - recenzja filmu

Rok premiery: 2016.
Scenariusz: Paul Wernick i Rhett Reese
Reżyseria: Tim Miller.
Producenci: Simon Kinberg, Lauren Shuler Donner i Ryan Reynolds.
Muzyka: Junkie XL
Obsada:
Ryan Reynolds -- Wade Wilson / Deadpool
Morena Baccarin -- Vanessa
Ed Skrein -- Francis / Ajax
T. J. Miller -- Weasel
Gina Carano -- Angel Dust
Brianna Hildebrand -- Negasonic Teenage Warhead
Stefan Kapičić (głos) i Andre Tricoteux (mo-cap) -- Colossus
Leslie Uggams -- Blind Al
Jed Rees -- The Recruiter
Karan Soni -- Dopinder

Po premierze X-MEN ORIGINS: WOLVERINE wydawało się, że w tym miejscu przez dłuuuuugie lata nie będzie dane mi się znaleźć. Wygodny fotel, sala kinowa a na wielkim IMAXowym ekranie napisy początkowe wymarzonego filmu. Oto DEADPOOL na jakiego czekałem.

Poniższy tekst zawiera mniejsze i większe spoilery. Kto filmu nie widział, niech powróci tutaj po seansie.


DEADPOOL już od pierwszych minut pokazuje jakim będzie filmem. Szydzi niemal z wszystkich zaangażowanych w projekt już w napisach początkowych, których forma od początku wywołuje uśmiech na twarzy. Tam gdzie zazwyczaj pojawiają się imiona i nazwiska aktorów czy reżyserów tutaj otrzymujemy listę co prawda wyważonych, ale zawsze obelg, w odniesieniu do konkretnych osób. W kolejnych minutach film korzysta w pełni ze swojej kategorii wiekowej i dostępnych dzięki niej środków przekazu. Krew, przemoc w całym spektrum zastosowań, odważne sceny seksu i golizny aż po niewybredny język. Teraz z perspektywy filmu widać, że kategoria wiekowa jaką ta produkcja otrzymała odegrała bardzo ważną rolę. Scenariusz Paula Wernicka i Rhetta Reese'a, którym już od kilku lat dysponowali producenci, od początku pomyślany był jako kategoria R. Spekulować nad niższą kategorią rozpoczęto w odniesieniu do włączenia Deadpoola do filmowego uniwersum X-Men. Mogło to przynieść dwojaki rezultat, z jednej strony zapewnić wsparcie Najemnikowi ze strony bardziej znanych mutantów, z drugiej strony jednak wiemy jak zakończyło się to we wspomnianej powyżej Genezie Wolverine'a z 2009 roku. Wybrano wyższą kategorię i był to strzał w dziesiątkę. 

Sama fabuła to origin Deadpoola, który Najemnik sam stopniowo nam przytacza. Tutaj na pierwszy plan wysuwa się jedna z jego najbardziej charakterystycznych cech - łamanie czwartej ściany i mówienie wprost do widzów, z czego scenariusz skrzętnie korzysta. Szczegóły z przeszłości przedstawione są oczywiście jako przeskoki w czasie. Zostały one na tyle przemyślane, że w żaden sposób nie odrywają od wydarzeń dziejących się w teraźniejszości. W pierwszej chwili może się wydawać, że otrzymujemy tylko historię zemsty umęczonego człowieka przeplataną wesołymi i bolesnymi chwilami, zwieńczoną efektowną walką, ale trzeba zaznaczyć, że to związek Wade'a z Vanessą odgrywa kluczową rolę. To dopiero on stanowi prawdziwą oś wydarzeń i spina całość tuż przed napisami końcowymi. Sceny akcji wgniatają w fotel pomimo tego, że większość z nich była już wyrywkowo pokazana w zwiastunach. Humor nie zawodzi, chociaż czasami toaletowe żarty mi przeszkadzają, to jeśli tak jak tutaj są odpowiednio użyte dobrze komponują się z obrazem. Nie zostają też pominięte różne szczegóły, jak choćby ewolucja kostiumu Poola, a Wade próbował kilku wariantów, wyjaśniających dlaczego ostatecznie jest on w głównej mierze czerwony. 

Właśnie, kostium. Już na pierwszych zdjęciach promocyjnych prezentował się dobrze, ale dopiero w ruchu widać jak świetnie został wymyślony i wykonany. Trudno mi sobie przypomnieć tak wiernie przeniesiony kostium z jednego medium do drugiego. Strój Deadpoola został niemal wyrwany z komiksowych stron i wprawiony w ruch na wielkim ekranie. Jednak to nie kostium tworzy postać. Potrzebna jest osobowość, która sprawi, że kostium ożyje, a Ryan Reynolds nie grał Deadpoola, on stał się Najemnikiem. Zarówno jeśli chodzi o sceny poważne, jak i zwłaszcza te komediowe. Tych pierwszych jest całkiem sporo, ale oczywiście te drugie bardziej przykuwają uwagę. Reynolds udowodnił, że świetnie czuje się w takich klimatach, a tego Najemnik potrzebował jak nikt inny. Także ognisty romans pomiędzy nim a Vanessą rozwijał się w przekonywujący sposób. Pomiędzy Reynoldsem a Moreną Baccarin widać było chemię, a urodziwa aktorka, którą w głównej mierze znałem z serialu HOMELAND, stworzyła wyrazistą postać z silnym charakterem, która odwrotnie jak w komiksie, nie posiadając mutanckich zdolności i tak potrafiła sobie zawsze poradzić. 
Czym jednak byłby heros bez godnego siebie przeciwnika. Ajax w kreacji Eda Skreina takowym z pewnością jest. Nie jest to prawda postać wielowymiarowa, ale wypada na tyle dobrze, że to nie przeszkadza. Jak sam Francis w pewnym momencie zauważa, po swojej transformacji nie czuje już niczego, jest niemal jak robot nakierowany na konkretne działanie. Twardy badass, które wypełnia swoje zadania bez najmniejszych przejawów uczuć czy sumienia. Gina Carano, która wcieliła się w Angel Dust, niestety tylko "jest" na ekranie. Może to mi umknęło, ale chyba nie otrzymała ona żadnej sceny dialogowej i przewijała się jedynie, gdy trzeba było komuś przyłożyć, przy czym trzeba przyznać wypadała bardzo wiarygodnie.  

W kwestii postaci towarzyszących najwięcej miejsca otrzymało dwoje X-Menów: Colossus i Negasonic Teenage Warhead. Młoda mutantka stanowiła obiekt żartów Deadpoola, któremu z wyraźną niechęcią nie pozostawała dłużna, ale gdy przyszło co do czego, nie wahała się mu pomóc. Colossus jako bardziej doświadczony członek drużyny Xaviera był opiekunem Negasonic i odpowiadał za jej szkolenie. Ujawnione jest, że mutant starał się przekonać Poola do dołączenia do X-Men, ale Najemnik odmawiał. W decydującej scenie walki Wade'a i Ajaxa, Colossus stara się uzmysłowić Wilsonowi, że bohaterem można zostać wtedy, gdy podejmuje się odpowiednie decyzje w kluczowych momentach życia. Jednak gdy Deadpool mimo wszystko zabija Francisa uzmysławia wszystkim, przede wszystkim widzom, jak wiele dzieli go od bycia X-Menem. Trzeba także wspomnieć T. J. Millera, który jako Weasel wspierał Poola zawsze, jeśli jednak mógł się ograniczyć tylko do pomocy mentalnej. To do niego należy jeden z najbardziej zabawnych one-linerów filmu, gdy porównuje oszpeconą twarz Wade'a do Freddy'ego Krygera znanego z serii horrorów. Także Blind Al daje radę, nie ma co prawda takich fajerwerków jak Weasel, ale kobieta nie daje się stłamsić niestabilnej osobowości Deadpoola i nie pozostaje mu dłużna w kwestii słownych utarczek. A gdy Wilson tego potrzebuje, jest dla niego oparciem, chociaż nie może liczyć na podziękowania. 

Nie zabrakło też różnych nawiązań. Cameo zaliczyli Stan Lee, guru wydawnictwa Marvel, jak i Rob Liefeld, twórca Deadpoola. Scena z dostawcą pizzy bardzo przypominała motyw z miniserii SUICIDE KINGS. Oberwało się też Hugh Jackamanowi, Jamesowi McAvoyowi i Patrickowi Stewartowi... a także Ryanowi Reynoldsowi za jego aktorskie osiągnięcia, jak choćby GREEN LANTERNA czy udział w X-MEN ORIGINS: WOLVERINE. Jako ciekawostkę należy też przywołać, że w scenach retrospekcji z okresu eksperymentów i w czasie ostatecznej walki z najemnikami Ajaxa pojawia się niejaki Bob. Na myśl przychodzi od razu komiksowy Bob agent Hydry w charakterystycznym żółto-zielonym wdzianku. Jednak jeśli to on, to w filmie ma on zupełnie inną genezę. W zasadzie jest to zrozumiałe, gdyż wątek Hydry przewija się w filmowym uniwersum Marvela, a jako że jest to odrębny świat od tego zamieszkałego przez mutantów od studia Foxa, Bob więc musiał zostać rozpisany na nowo. Warto też przeczekać napisy końcowe. Ze sceny następującej po nich dowiadujemy się, że w drugiej części filmu pojawi się Cable, bodaj najbardziej znany kompan Deadpoola.  
Zauważyłem jednak mały minusik. Krew. Z początku mi to nie przeszkadzało, ale z biegiem czasu jej "komputerowość" zaczęła mnie drażnić. Trochę szkoda, że w tej kwestii Tim Miller poszedł na łatwiznę, bo do tej pory nie miałem do jego pracy absolutnych zastrzeżeń. Cały film wydaje się świetnie dopracowany i zrealizowany według określonej wizji, jest jednak to jedno "ale".  Być może używanie sztucznej krwi byłoby o wiele bardziej problematyczne i czasochłonne, ale wierzę, że przy odrobinie chęci przyniosłoby to lepsze rezultaty niż tylko wykorzystywanie tego zabiegu w scenach, gdy było to absolutnie konieczne. 

Kampania marketingowa zapowiadała film, który nie tylko fani postaci zapamiętają na długie lata. W jej wyniku oczekiwałem filmu przynajmniej dobrego. To co jednak otrzymałem przeszło moje najśmielsze oczekiwania. Otrzymałem wszystko co chciałem i wiele więcej. Cały film to jazda bez trzymanki, odpowiednio wyważona akcja, masa zróżnicowanego humor i co ważne ciekawe postacie, których los z każdą mijającą minutą frapuje coraz bardziej. Fani Deadpoola z pewnością będą wniebowzięci, pozostali widzowie też znajdą coś dla siebie. Z pewnością do kina jeszcze się wybiorę, przynajmniej raz. A po tym sięgnę po wersję reżyserską, a po tym jeszcze po dvd/blouray, niekoniecznie w tej kolejności. Tak, na pewno tak zrobię. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz